środa, 30 maja 2018

Mniam, popkultura

Boże ciało już za pasem, opowiem wam zatem o jedzeniu ludzi.

Raw

Zabawniejsza wersja plakatu


Czy "Grave", czy "Raw", czy też, w polskim przekładzie "Mięso" - już sam tytuł przywołuje kulinarne skojarzenia. I trafnie, bo też reżyserka Julia Ducournau upichciła nam tutaj słusznych rozmiarów kawał turpistycznej galarety. Dlaczego akurat galarety, a nie właśnie mięsa?


Bo jest to dzieło nieco mdłe. Jak podaje między innymi "The Guardian" podczas pokazu premierowego zemdlały dwie osoby, nie ma tu jednak niczego, co tłumaczyłoby aż tak dramatyczne reakcje. Krew, przemoc, odcięte części ciała - owszem, są przedstawione naturalistycznie, a reżyserka z lubością szafuje na ekranie całą gamą innych obrzydliwości, wliczając w to również krowie odchody dobywane prosto ze źródła. Ale nawet w swoich najlepszych - czy też najgorszych, zależnie od punktu widzenia - chwilach nie jest to nic, czego przeciętny widz, obyty z naszą obfitującą w przemoc popkulturą, nie widziałby już wcześniej. "Raw" wytworzyło, albo pozwoliło na wytworzenie wokół siebie otoczki filmu szokującego obrzydliwością, gdy tymczasem przytłaczająca większość jego impetu oparta jest bardziej na dusznej atmosferze niż obrazie. Cały film - i to uważam za jego największą zaletę - od samego początku przytłacza widza rojem turpistycznych wizji. Brutalne, nieprzyjazne lub po prostu brzydkie jest tu wszystko, od krajobrazów i lokalnych obyczajów (hej, kolego geju, następnym razem pamiętaj o zamknięciu drzwi), przez ludzkie zachowania, aż po gwóźdź programu - kanibalizm.

Brzmi strasznie - i strasznie ciekawie - ale niestety, tutaj cała para poszła w gwizdek. Jakkolwiek paskudne i wstrząsające nie byłoby ukazanie tematu, wciąż brakuje mu głębi i szerszego spojrzenia. Owszem, miło się spogląda na chorą fascynację prowadzącą, niby chińskie bajki, coraz głębiej i głębiej w najciemniejsze otchłanie degeneracji, ale co z tego zostanie z widzem na dłużej? Czy dowie się czegoś nowego? Czy spojrzy na ten problem inaczej? Czy zostanie poruszony? Cóż, jeśli nie jest to jego pierwszy kontakt z czymkolwiek mądrzejszym od Avengers, szanse na to są raczej marne. Przewija się tutaj kilka obiecujących wątków, ale każdy zostaje w ten czy inny sposób spłaszczony: wewnętrzny konflikt protagonistki traci na wiarygodności przez brak lepiej zarysowanej motywacji, proces dojrzewania natomiast i większość związanych z nim obrzędów przedstawione są w sposób, który raczej mało kto będzie w stanie odnieść do naszej rzeczywistości. (Chyba, że wiadra ze świńską krwią to rzecz równie normalna dla francuskich studenciaków co bagietki). Na upartego można się przytrzymać relacji głównej bohaterki z jej siostrą lub chłopakiem, ale tylko pod warunkiem, że postacie te nie wydadzą się widzowi zbyt odpychające, żeby nawiązać z nimi choćby nić sympatii. Ciężka sprawa. Doszły mnie też głosy, jakoby uważano "Raw" za inteligentny komentarz społeczny - i, rzeczywiście, można go i tak potraktować, jednak potępienie przemocy, okrucieństwa, dekadencji to temat przewałkowany już wiele, wiele razy, często też z o wiele większą przenikliwością i nieporównanie bogatszą warstwą merytoryczną. Do tego przedstawiony tu film kreuje swoją własną, odrealnioną wizję świata, co wcale nie pomaga w skróceniu dystansu do widza i rzeczywistych problemów naszego środowiska.

Koniec końców wcale nie żałuję czasu poświęconego na "Raw" - to intrygujące, choć przewidywalne i dość płytkie widowisko, przejażdżka w kolorową krainę paskudztwa i okrucieństwa, trzymająca w napięciu pomimo swoich wad i umowności. Z lubością oglądasz internetowe egzekucje i nagrania z wypadków? Dalej, zainteresuj się i tym, zaręczam, że to profesjonalna rzemieślnicza robota.

Ty chory pojebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz