piątek, 27 października 2017

Zbieraj depresje zamiast grzybów

Furia - Martwa Polska Jesień



Minęło już okrągłe dziesięć martwych polskich jesieni od wydania pierwszego pełnoprawnego albumu Furii i choć raczej nie jest to ich najlepsze dzieło, to na obecną aurę nadaje się jak znalazł.

Dzień dobry, jestem Scyfer i będę tu pisać o rzeczach mrocznych, rozciągając definicję "mroku" do wszelkich granic, a przy tym starając się nie popaść w kicz i pretensjonalność. Zatem jeśli w sztuce i popkulturze wysoko sobie cenisz straszną, melancholijną lub turpistyczną estetykę, rozgość się. Dobrze trafiłeś.

Patrząc na smutną szarą żabę na okładce albumu – faktycznie, można uwierzyć w implikowane gdzieniegdzie doniesienia o autoironii Furii, na szczęście jednak sama treść prezentuje się nieco poważniej. No, w większości, bo jednym ze znaków rozpoznawczych krakowskiej czarnometalowej ekipy są teksty często balansujące na płynnej przecież granicy grafomanii. Tu jednak wokalista Nihil nie zdążył jeszcze w pełni rozwinąć skrzydeł, dzięki czemu teksty zawierają w sobie przyjemną dozę poetyki i nawet w swoich najgorszych chwilach nie powodują bólu zębów. Zdarzające się chwile zażenowania skutecznie przyćmiewa gęsta atmosfera tworzona zarówno przez mocarną perkusję, jak i ponure, acz szybkie riffy, a i niespodziewane zwolnienia tempa są czymś więcej niż tylko pretekstem do kolejnego łubudubu. Charczący, często modulowany wokal świetnie współgra z dynamiką utworów i nie powiela żadnego ze znienawidzonych przeze mnie błędów: z tekstem przed oczami słowa da się bez problemu zrozumieć i ani razu nie odniosłem wrażenia, że ktoś tu próbuje po prostacku przekrzyczeć resztę instrumentów. Do tego nie popada w śmieszność, a o to w tym gatunku niestety łatwo.

Trochę zawiodła mnie dysproporcja między pierwszą a drugą połową płyty - trzy pierwsze utwory, choć bez wątpienia udane, składają się głównie z rozmaicie podawanego łupłupłup i dopiero od "Ślepych Dnia" kompozycje zostają porządnie wzbogacone, dopiero wtedy też jesienny klimat naprawdę zaczyna się rozwijać i przeobrażać w coś bardziej ponurego. Niekwestionowanym faworytem jest tutaj nieco wolniejsze "Idzie Zima", stanowiące doskonałe zwieńczenie albumu, jednocześnie zgodne z duchem poprzednich utworów i dość różne, by wprowadzić własną, unikatową nutę.

Przesłanie nie wybiega poza treść tytułu: jesień, śmierć, przemijanie i związany z nim stan ducha. Ani to odkrywcze, ani jakoś oryginalnie zapakowane, ale jako ładny liryczny krajobraz sprawdza się naprawdę dobrze, natomiast oczekiwanie czegoś więcej byłoby dość naiwne. Ja byłem usatysfakcjonowany.

Warto podkreślić, że zarówno "Martwa Polska Jesień", jak i cała twórczość Furii to muzyka daleko bardziej przystępna, niż mogłoby się zdawać na pierwszy rzut oka. Cały ten łomot podszyty jest porządną melodią i urozmaiconą kompozycją, nie nudzi i - co najważniejsze - pomimo swojej wyjątkowości nie jest aktem artystycznej masturbacji, w którym twórca pluje gęstą śliną na odbiór swojego dzieła (niektóre wywiady z członkami Furii mogą sugerować co innego, ale kto by ich tam słuchał). Nawet jeżeli nie słuchasz black metalu - spróbuj, daj szansę, a nuż się spodoba. Zwłaszcza, że nie ma na to lepszej okazji niż wieczorny jesienny spacer.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz